Wszystko inne

Ach szycie!

Nie wiem, od czego zacząć. Czy od tego, jak się cieszę, że sobie uszyłam, czy od tego, jak bardzo podziwiam osoby, które umieją szyć i jak bardzo ja nie umiem, czy może od kilku słów na temat tego, jak przechowuję moje bieżące robótki, skoro to właśnie jest przyczyną… Zacznę od tego ostatniego. 

Odkąd dziergam dużo, to znaczy ile tylko czas pozwoli, a wiadomo, że pozwala różnie, więc to jest proporcjonalnie dużo, ale wcale niekoniecznie obiektywnie dużo, no więc odkąd mam zawsze w zanadrzu jakąś napoczętą robótkę, co najmniej jedną, testuję różne sposoby ich wygodnego przechowywania. Pudełka, torebki po prezentach, woreczki, kosmetyczki i nie pamiętam, co jeszcze – różne rzeczy do tego angażowałam. Pudełka najlepiej sprawdzają się w warunkach domowych – w podróż je zabrać nie jest zbyt wygodnie, a ja często się przemieszczam. Pudełek aktualnie nie używam. Bardzo lubiłam torebki po prezentach – nie dość, że ładne (wybierałam do tego celu najładniejsze), to jeszcze można je postawić, na przykład pod nogami lub obok siebie na siedzeniu w samochodzie czy innym środku komunikacji, motek się do nich nie czepia, lecz ma swobodę tańcowania po dostępnym dnie; ponadto torebki takie mają uszy, za które wygodnie się je przenosi. Mankamentem jest brak zamykania, ale jak dotąd bodajże raz tylko coś mi z takiej torebki wypadło (chyba szydełko). Jednak do większego bagażu trudno taką torebkę spakować bez jej uszkodzenia i właśnie – bez ryzyka, że coś wypadnie. Kosmetyczki (te, które posiadam) mają jedną wadę – zamek, o który zahacza nitka, a wiadomo, że zahaczanie nitki o zamek kończy się źle, czyli zmechaceniem w najlepszym wypadku, a zerwaniem nitki w najgorszym, zatem z kosmetyczek szybko zrezygnowałam. Niedawno, bo może ze dwa lata temu, odkryłam dobry sposób na przechowywanie robótek podróżnych i to bardzo prosty sposób, a mianowicie materiałowe woreczki lub torebki. Miałam kilka sztuk w niewielkim rozmiarze, takich najzwyklejszych prostokątnych, ściąganych sznurkiem. Z uwagi na wymiary, nadają się te woreczki tylko do małych robótek – więcej niż jeden stugramowy motek wraz z robótką tam nie wlezie (a i tak trzeba upchnąć). Nie mówiąc już o dodatkowych akcesoriach. Ostatnio tworzę głównie szale i w ogóle nic wielkiego, więc te torebeczki były wystarczające, ale do czasu. Do czasu, kiedy Agnieszka zaczęła u siebie pokazywać coś, co mnie oszołomiło, olśniło, zachwyciło, zauroczyło i… można tu dopisać wszelkie słowa kojarzące się z cudownością i najmilszymi uczuciami. Torby projektowe! Te moje woreczki mogłyby się do tej kategorii zapisać, ale się nie umywają, oj nie. Nie przyglądałam się, jak te torby są uszyte, bo to w przypadku wyrobów Agnieszki nie jest konieczne – jakość i wygoda użytkowania jest gwarantowana. Wpatrywałam się natomiast w cudowne wzory tkanin, z których Agnieszka szyje. Nie ma co ukrywać, marzyła mi się taka torba, ale nie mogłam się zdecydować na zakup. Kiedyś usłyszałam, że jestem minimalistką i to nie miał być komplement (choć dzisiaj to nawet modne). No wiecie, jak to jest, jakie sobie człowiek od razu zadaje pytania: czy na pewno taka torba jest mi absolutnie potrzebna, czy nie wystarczy to, co mam. Wiadomo, że wystarczy. I nie kupiłam. Pora na nowy akapit.

W tym miejscu splatają się dwa wątki. Drugi wątek dotyczy mojej nowej, wymarzonej maszyny do szycia, którą bardzo niedawno dostałam w prezencie. Prawdę powiedziawszy, trochę niechcący sprowokowałam ten prezent, bo temat maszyny kręcił się u nas w domu od dawna. Moja Mama ma. Moja Siostra ma. U Babć i Cioć są. Wychowałam się przy maszynie do szycia, żyjąc w przeświadczeniu, że tak jak w domu zazwyczaj jest pralka i lodówka, tak jest i maszyna do szycia. Inna sprawa, że odkąd mam swoje gospodarstwo domowe coraz bardziej brakowało mi maszyny. Czasem trzeba coś skrócić, przerobić, czy choćby doszyć troczek do kuchennej ściereczki albo taśmę do zasłon. Niektóre z tych prac można wykonać ręcznie, ale inne z maszyną do szycia wychodzą znacznie lepiej (i szybciej oraz bez kłucia się w palce, co jest moją zmorą). Postanowiłam sobie w końcu maszynę kupić, ale w tym ubiegł mnie mój Mąż. Tak to od niedługiego czasu próbuję coś sobie poszyć, ale są to drobiazgi i pewnie jeszcze wiele igieł połamię i nici pozrywam, nim nabiorę wprawy. Nie zależy mi jednak na nie wiadomo jakich sukcesach i nie wyznaczam sobie żadnych celów. Tak, jak napisałam na wstępie, podziwiam ogromnie osoby, które potrafią szyć, bo czym innym jest umiejętność obsługi maszyny (tego nauczyła mnie Mama jeszcze w bardzo wczesnej mojej młodości), a czym innym umiejętność szycia – z tym sobie radzę słabo. Pomijam zupełnie, że nie umiem nożyczkami prosto uciąć kawałka materiału ani szwu prosto przeprowadzić (to mój odwieczny problem). A przecież do szycia potrzeba jeszcze sporo wiedzy i wyobraźni: jak ma wyglądać rzecz docelowa, jakich technik i ściegów użyć, żeby uszyć dobrze, w jakiej kolejności zszywać poszczególne elementy i tak dalej. Jest wiele zagadnień do opanowania, zanim będzie można powiedzieć: umiem. Ja nie umiem. Co nie zmienia sytuacji, że proste rzeczy mi wychodzą, może nie pięknie, zdecydowanie krzywo, ale wychodzą. A ja docieram wreszcie do sedna: uszyłam sobie torebeczkę projektową.

DSC_0038

Jest to w zasadzie prostokątny worek z tunelem na troczek, ale i tak bardzo się z niego cieszę. Dorobiłam sobie nawet przegródki: w jednej mieszka motek włóczki, w drugiej robótka, do trzeciej mogę spakować ołówek (po schematach nigdy nie piszę niczym, czego nie można wymazać), obcinacz do nitek, czy inne potrzebne akcesoria. Wzór się nie zmieści, ponieważ torebka jest za mała, ma 19 x 28 cm, a ja nie lubię giąć kartek z wzorami i nie składam ich na pół ani na więcej razy. I o ile przyznaję się do inspiracji torbami Intensywnie Kreatywnej – w zakresie torby jako takiej – to mam o tyle czyste sumienie, że od chwili wpadnięcia na pomysł, by sobie torbę uszyć, ani raz nie spojrzałam na to, jak są uszyte torby Agnieszki, a jak wspomniałam wcześniej, dotąd ich pod względem konstrukcji nie studiowałam. Wiem, że Agnieszka w swoich torbach wszywa elementy ozdobne i kieszonki, bo o tym pisała, ale ja się na to nie porwałam. Nie robiłam też podszewki. Wystarczy mi zupełnie, że udało mi się wszyć przegródkę. To mało, ale dla mnie – dużo radości. Niebieskiej oczywiście. Sznurek na troczek skręciłam sobie z końcówki włóczki, która mi zalegała w szufladzie (małymi literkami napiszę, że jest trochę za krótki i chyba zrobię nowy).

DSC_0039

Aż miło teraz popatrzeć na robótkę, jak sobie leży w takiej własnoręcznie uszytej torebeczce. Jedna mi na pewno nie wystarczy, ale zanim siądę do kolejnej, spróbuję nauczyć się szyć torby z dnem, bo wydaje mi się, że z takiej z dnem będę bardziej zadowolona i może taka będzie chciała stać pionowo, bo ta tutaj nie chce, przewraca się. Pokombinuję też w zakresie osobnej kieszeni na schemat w formacie A4 zapakowany w teczkę (to jest jakaś obsesja, żeby nie pogiąć schematu). Do tej obecnej torebki doszyłam sobie mały woreczek, do którego wsypałam suszoną lawendę. Woreczek włożyłam na dno torby jako stały element jej wyposażenia (wyciągnęłam go tylko do zdjęcia) i liczę na to, że problem ewentualnych pożeraczy wełny mam z głowy. Tych woreczków z resztą poszyłam więcej, ponieważ u nas w domu jest sporo wełny i to nie tylko w motkach, ale przede wszystkim w odzieży. Jesteśmy wielbicielami wełny (Mąż mój na pierwszym miejscu), wełniane swetry leżą czasami nieużywane dłuższy czas, a już samo nie przewracanie ich od czasu do czasu jest zaproszeniem dla moli, nie mówiąc już o zachęcającym mole mroku w czeluściach szaf. Uszyte woreczki z lawendą powkładałam do tychże szaf, niech odstraszają kogo trzeba, a nam przy okazji pięknie pachną. Tak samo pięknie pachnie mi teraz podczas dziergania – taki wonny jest ten lawendowy susz, że czuję go z dna mojej torby.

DSC_0044DSC_0043

I to tyle. Chciałam się po prostu podzielić z Wami moją radością. W związku z tym dodam jeszcze załącznik w postaci piosenki, która mi się dzisiaj przypomniała, a której kiedyś słuchałam w kółko i która miała na mnie zawsze niesamowicie pozytywny wpływ. Niech i Wam podnosi nastrój!

 

10 myśli w temacie “Ach szycie!

  1. Ja również ogromnie zazdrościłam tym, którzy szyją… i mając świadomość, że moja wiedza jest zerowa (Ty umiesz obsługiwać maszynę, ja zaczynałam kilka poziomów niżej:P), po prostu nie próbowałam sama nic wymyślać. To był mój sposób na naukę. Ale z drugiej strony – jestem tym typem, który lubi wzory. Lubię z nich robić i lubię je robić, więc póki co nie planuję własnych szaleństw tylko wyszukuję co raz to ciekawsze projekty (teraz będzie kurtka!:O)

    Woreczek to świetna sprawa – piękny Ci wyszedł. I ma przegródki! Sprytnie! 🙂 Chyba też wrzucę jakiś „zapach” do mojego woreczka.

    Ja też jestem ogromną minimalistką, więc za pewne nie zrobię sobie swojej torebki dopóki nie rozpadną mi się te, które otrzymałam w prezencie.
    (Też masz wrażenie, że spora część ludzi nie rozumie tego minimalistycznego rozumowania? „Czemu nie mieć dwóch ładnych?”, „po co sobie żałować?” A ja wpadam w panikę na myśl o kupowaniu niepotrzebnych rzeczy).

    Polubienie

    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa 🙂 Mi się oczywiście szalenie podoba, ale ja nie jestem obiektywna 😀
      No tak, przyznaję, że umiejętność obsługi maszyny wiele ułatwia, ale ja też nie wymyślam, zupełnie nie czuję się na siłach. Ten woreczek to właściwie prostokąt, do którego przyszyłam drugi prostokąt w środku, po czym złożyłam na pół i zszyłam. A no i wcześniej zagięłam górny brzeg i przyszyłam go tak, żeby powstał tunel na wiązanie. Na więcej chwilowo mnie nie stać. Gdy jeszcze mieszkałam z Rodzicami, wiele razy siadałam z Mamą do maszyny. Towarzyszyłam Mamie, obserwowałam co robi, kilka razy czyniłyśmy co w naszej mocy, żeby mnie czegoś nauczyć. Ale największym wyczynem tamtych czasów było uszycie sobie materiałowego piórnika do szkoły, pod okiem Mamy w dodatku. Teraz przypomina mi się, że ten piórnik miał kieszonkę i zamek! Nie wiem, jak ja to zrobiłam. W każdym razie szycie to dla mnie ciągle wyzwanie, a do Mamy mam za daleko na regularne lekcje 🙂 .
      Wiesz co, ja też lubię wzory. Wymyślanie nie jest moją mocną stroną, natomiast często coś przerabiam, dostosowuję. Niemniej jednak, nie jestem w stanie sobie wyobrazić, żebym po zapoznaniu się z wykrojem na jakikolwiek ubiór, była w stanie ten ubiór uszyć. Musiałyby tam być wskazówki typu: najpierw zszyj fragment A z B przy użyciu takiego a takiego ściegu, zaczynając od tej, a nie innej strony etc. Nie pamiętam, żebym widziała takie dokładne opisy w którymś w wykrojów, z których korzystała np. moja Mama. Także zawsze, kiedy widzę Twoje uszyte ubrania, nie mogę wyjść z podziwu, że takie rzeczy szyjesz będąc osobą w szyciu początkującą. A jeszcze piszesz, że będzie kurtka! To już mi się w głowie nie mieści. Czekam z niecierpliwością 🙂 .
      Moja odpowiedź na ostatnie postawione przez Ciebie zagadnienie: bo potem to trzeba przechowywać, nie mówiąc już o tym, że coś może wcale nie być koniecznie potrzebne. W mojej głowie zawsze w takich sytuacjach rodzi się pytanie: po co mi to na dobrą sprawę? Im jestem starsza, tym bardziej marzę o tym, by mieszkać w muzeum. Jako muzeum rozumiem tutaj ład, porządek i wszystko na błysk, no, może bez przesady, ale na pewno bez przedmiotów zbędnych. Dlatego staram się pozbywać wszystkiego, czego nie używam. Już dawno zrozumiałam, że im mniej mam, tym bardziej jestem szczęśliwa i tym bardziej czuję się wolna. To skutek wielu przeprowadzek 🙂 .

      Polubienie

      1. Ale wzory, z których korzystam, są dokładnie takie jak potrzebujesz! 🙂 Pytanie czy język angielski jest problemem? Jeśli nie, to powinnaś spróbować. Tam dokładnie jest tak jak wspomniałaś! Jest rysunek, z zaznaczonymi stronami materiału, przedstawiający jak należy złożyć/połączyć/zgiąć materiał, a pod spodem opis: wymierz tyle i tyle, zagnij, zaprasuj, przyszpil, użyj ściegu takiego i takiego, wywiń, zaprasuj szwy na przód… i tak dalej 🙂 Pięknie prowadzą za rękę!

        Polubienie

        1. Tego się nie spodziewałam! Zachęciłaś mnie, dziękuję 🙂 . Po angielsku jak najbardziej może być. Muszę koniecznie znaleźć coś dla siebie do uszycia (i wygospodarować na szycie więcej czasu).
          Jeszcze raz bardzo dziękuję za ten komentarz 🙂 .

          Polubienie

  2. Uważam że w każdym domu powinna być maszyna do szycia. U mnie zawsze jakaś była. A woreczek ma ładny wzór😁Ja mam kosmetyczkę na robótkę na drogę😁na ekspres. Pozdrawiam

    Polubienie

    1. Zgadzam się z Tobą! Maszyna, druty, szydełka – to niezbędnik pani domu 🙂
      Cieszę się bardzo, że podoba Ci się mój woreczek. Materiał kupiłam na Allegro od sklepu o nazwie Cottye, ale ostatnio widziałam bardzo podobne w stacjonarnym sklepie z tkaninami.

      Polubienie

  3. Podobnie jak Basi podoba mi się materiał na Twoją torbę, fajny wzór, przegródki i kolor 😉 I pomysł na wkłady z lawendy też fajny (kupujesz rośliny gdzieś czy sama hodujesz?). Do przenoszenia robótki używam torebek spożywczych z grubej folii z suwakiem albo takich dużych z pewnej internetowej pasmanterii z paskiem wielokrotnego zamykania (oni motki w takich mega „dilerkach” przysyłają), wystarczy nie do końca zamknąć i nic się nie zaczepia jak o ekspres kosmetyczki, jedynie druty mogą dziurę w foli zrobić.
    A co do szycia to mam podobne. Nie potrafię prosto wzdłuż linii ani wykroić, ani szwu zrobić, ponoć to wina astygmatyzmu. Więc sobie tą aktywność odpuściłam chociaż pomysłów na ciuchy mam dużo, ale kto by mi je skroił i zeszył…. Maszynę mam, starego zabytkowego ręcznego, a raczej nożnego, singera, nie używam. Gdy coś muszę z szyć to ręcznie, ostatnio produkowałam poszewki na małe jaśki pod kark, które sama też ręcznie uszyłam i wypchałam. Teraz mam dużej dość szycia, moje palce wyglądały jakbym jeża intensywnie głaskała :/

    Polubienie

    1. Bardzo się cieszę, dziękuję 🙂 . Lawendę kupiłam przez internet (Warmińska Manufaktura) w celu szycia woreczków do szaf, a tę na zdjęciach dostałam ostatnio taką dopiero co ściętą 🙂 Pachnie mi teraz w pokoju.
      Chyba nigdy nie korzystałam z foliowych torebek do przechowywania robótek. Takie z paskiem wielokrotnego zamykania na pewno dobrze się sprawdzają w swojej roli no i widać, co jest w środku.
      Coś podobnego z tym astygmatyzmem! Miałam zdiagnozowany astygmatyzm w wieku 12 lat i nawet przez jakieś dwa tygodnie nosiłam okulary (nie wiem po co, wadę miałam bardzo małą), ale tak mnie wkurzały na nosie, że zarzuciłam. Przy cięciu i szyciu radzę sobie zwalniając tempo, ale to z kolei jest wyzwanie dla mojej cierpliwości. Kilka dni temu kupiłam sobie mydełko krawieckie, żeby nim rysować linie na tkaninie – to też ułatwienie.
      No właśnie, te palce jak po jeżu, trafne porównanie. Mam tak samo. Te woreczki na lawendę początkowo szyłam ręcznie, ale szybko się poddałam z powodu pokłucia się 🙂 . Może i to jest winą astygmatyzmu – nieumiejętność trafienia igłą gdzie trzeba, tylko w palce.

      Polubienie

  4. Śliczny wzór na woreczkach! Początki są zawsze trudne, ale widać, że masz samozaparcie. Myślę, że za jakiś niedługi czas, będziemy oglądać twoje nowe szyciowe prace. Też mam maszynę i zabrałam ją też do Malezji. I przydaje się. Choć szycie tutaj idzie mi jak po grudzie, ale sporo przerabiam.
    Pozdrawiam:)))

    Polubienie

    1. Dziękuję! Zapał mam, ale czasu mało, więc jeszcze potrwa, zanim się czegoś konkretnego nauczę. Za skomplikowane formy na razie się nie biorę, może kiedyś… Nie poddaję się jednak, bo szycie na maszynie mnie wciąga.
      Pamiętam, wspominałaś ostatnio, że masz skrojoną sukienkę i tak leży i czeka. Tak bywa, że niekiedy trzeba poczekać na wenę, nawet jeśli chodzi o samo zszycie kawałków. A swoją drogą, teraz się zastanawiam, co trudniejsze: skroić czy zszyć jak należy? Naprawdę wiozłaś maszynę z Polski? Myślałam, że kupiłaś tam na miejscu.

      Polubienie

Dodaj komentarz